6 sie 2016

Alex Scarrow: „Time Riders - Jeźdźcy W Czasie" (Tom I)

Na zegarze wybiła godzina ósma osiemnaście. Zamiast spać słodko w moim wygodnym, ciepłym łóżku przygotowałam sobie kubek gorącej kawy, mający rozbudzić mnie dostatecznie i usiadłam do komputera z zamiarem napisania recenzji. Nasuwa się jednak zasadnicze pytanie – czy ja w ogóle mam jakiekolwiek pojęcie o recenzowaniu prac? Otóż niezbyt. Efekt przysypiania na lekcjach języka polskiego ;)

Czytanie książek od dłuższego czasu jest moim sposobem na zabicie czasu, lecz z moim wybitnie wybrednym gustem niestety nie wszystko, co wpadnie w moje ręce, zostaje przeczytane od deski do deski, przytaczając znane przysłowie. Ciężko mi znaleźć coś dla siebie i być może dlatego podjęłam decyzję o przedstawianiu wam moich opinii i odczuć odnośnie danych dzieł.

Aczkolwiek proszę was od razu – jeśli zastanawiacie się nad sięgnięciem po daną książkę i całkiem przypadkiem trafiliście tutaj, nie opierajcie swego wyboru tylko i wyłącznie na mojej (pseudo)recenzji, ponieważ jest to iście subiektywne podejście i moje zdanie nie zawsze pokrywa się ze zdaniem innych osób.


Przez kilka dobrych miesięcy przetrzymywałam w witrynie dość kiepski egzemplarz, którego ni w ząb nie byłam w stanie przeczytać. Powieść przypominająca wattpadowe mdłe historyjki tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że w tych czasach wystarczy mieć kaprys i znane nazwisko, nie koniecznie pomysł i talent, a książka tak czy siak się sprzeda. Ale pieniądze są? Owszem. Dostając propozycję wypożyczenia części drugiej tylko się zaśmiałam, ale znając moje gusta i guściki, bibliotekarz po prostu zamilknął, nie wciskając mi nic, nie daj boże, nieodpowiedniego na siłę.

Wodząc wzrokiem po znanych mi tytułach, które niezbyt mnie zachęcały, trafiłam na ten: Time Riders.


Podróże w czasie zawsze wzbudzały we mnie zainteresowanie, głównie wiążące się z tym paradoksy i nieprawidłowości. Fantastyka to zdecydowanie najczęściej czytany przeze mnie gatunek, więc przeczytawszy opis umieszczony z tyłu książki nie miałam wątpliwości, iż być może jest to coś dla mnie. Cytuję:

Liam O’Connor powinien utonąć w morzu w 1912 roku.
Maddy Carter powinna zginąć w katastrofie lotniczej w 2010 roku.
Sal Vikram powinna spłonąć w pożarze w 2026 roku.
Jednak na chwilę przed wydaniem ostatniego tchnienia ujrzeli przed sobą tego samego tajemniczego mężczyznę, który powiedział: Złap mnie za rękę…
Liam, Maddy i Sal nie zostali jednak ocaleni. Zostali zwerbowani do tajnej organizacji, o której istnieniu nikt nie wie. Teraz mają tylko jeden cel – naprawić historię ludzkości. Dlaczego? Ponieważ podróże w czasie istnieją i jest wielu takich, którzy wracają do przeszłości, aby zmienić bieg historii. Dlatego właśnie powstała tajna organizacja Time Riders – aby zapobiec zniszczeniu świata.

Przynajmniej dla mnie zabrzmiało zachęcająco.

I rzeczywiście – akcja zaczyna się od uratowania naszych bohaterów ze szponów śmierci. A potem? Może być już tylko ciekawiej, choć przyznam, można się chwilami pogubić. Ale spokojnie, na pewno nie będziecie wiedzieli mniej niż Liam, który pochodzi sprzed stu lat ;)

Podczas gdy trójka naszych bohaterów z tajemniczym mężczyzną – Fosterem – na czele zaczyna szkolenie w zakresie naprawiania zniszczonej przez ludzi historii, znajduje się oczywiście i taki ktoś, kto rzeczony bieg czasu próbuje oczywiście zniszczyć. I to nie w byle jaki sposób, ale aby wam nie spoilerować powiem wam jedynie, że z roku 2066 przenosi się w czasie kilkunastoosobowy oddział, z Paulem Kramerem na czele (tak, tak, to ten zły ) aby solidnie majstrować przy pewnym istotnym wydarzeniu, mającym kluczowe znaczenie w dziejach ludzkości. Jak żeby inaczej.

I w tym momencie rozpoczyna się misja przywrócenia w świecie ładu i składu. Warto wspomnieć tutaj o Bobie – jednostce pomocniczej wyhodowanej w probówce (fuj?) o ciele i odwadze Schwarzeneggera i mózgu nowo narodzonego dziecka. Ale spokojnie! Procesor komputerowy umieszczony w jego czaszce naprawdę wszystko nadrobił. Czy można więc zapałać sympatią do organicznego robota? Cóż, na te pytanie powinniście odpowiedzieć sobie sami, gdy już zasięgniecie po lekturę.

Może nie ma ciągłych, dynamicznych bitew i akcji rodem z Harry’ego Pottera czy Percy’ego Jacksona, ale są chwile zapierające dech w piersiach i zmuszające nas do wypowiedzenia na głos fraz takich jak „O Boże” bądź „Co za …!”. Jest jednak nieco rozlewu krwi, szalejące na przedmieściach Nowego Jorku rządne zguby bohaterów ludzie-mutanty i… totalna zagłada.

Ale przecież czas zawsze można zmienić, prawda?

Zdaję sobie sprawę z tego, że jestem fatalna w opisywaniu fabuły, a jedyne na co czekacie ode mnie to słowo tego, jak mi się podobało. A podobało mi się naprawdę bardzo.

Historia jest nietuzinkowa, przynajmniej dla mnie – osoby, która jeszcze nigdy nie miała styczności z powieściami o tematyce podróży w czasie. To jest naprawdę przyjemny powiew nowości w tak namiętnie czytanych przeze mnie wattpadowych fanfictions, z czego połowa jest taka sama, a drugiej połowy nie da się czytać. Jeśli mogłabym wprowadzić ocenę od jeden do dziesięciu, pan Alex Scarrow zdecydowanie zasłużył na grubą dziewiątkę (zostawmy sobie zawsze ten jeden punkt dla pewności). Tak naprawdę za ocenianie stylu czy ortografii nie będę się brała – jest to tłumaczenie na język polski. Czy jest więc sens oceniania pracy tłumacza? Fakt, jest to odzwierciedlenie oryginalnego tworu, ale nie sądzę, aby błędy popełnione przez naszą ekipę miały prawo spadać na barki samego autora. Styl? Cóż, polski jest pięknym językiem i mamy tak ogromny zasób słownictwa, że dla wprawnego polskiego pisarza rozbudowany, przepiękny opis zachodu słońca nie byłby problemem. I jeżeli ktoś, tak jak ja, nazbyt się do tego przyzwyczai, prace tłumaczone z innych języków, które słownikowy zasób mają niestety mniejszy, a jedno słówko ma dwieście znaczeń, będą – w porównaniu - niestety przeciętne.

Ale zapewniam - to, co zawarte jest na kartach pierwszego tomu „Time Riders” jest w stanie porwać nawet najbardziej wybrednego czytelnika.